DEVIL AT YOUR DOOR
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

DEVIL AT YOUR DOORZaloguj

description#1 Bury The Hatchet Empty#1 Bury The Hatchet

more_horiz
Mrok. Mrok zapadł już nad całym Los Santos, zachęcając tym samym konkretne obszary społeczności do rozpoczęcia tego drugiego życia - mniej lub bardziej rozrywkowego. Rażące światła latarni, a także tych pochodzących od różnorakich lokali rozrywkowych tworzyły różnobarwną, dobrze widoczną łunę na bezchmurnym niebie. Wiosna została już odznaczona w kalendarzu, a zapach kwiatów unosił się w powietrzu - tu mowa także o pyłkach, tak bardzo znienawidzonych przez alergików.
Aglomeracja położona w Stanach charakteryzowała się wysoką temperaturą jak na daną porę roku, niczym w Los Angeles - termometry wskazywały już prawie 30 stopni, a nocami oscylowało to gdzieś przy granicy 20 stopni. Przyjemny wiaterek jednak ochładzał tych bardziej rozgrzanych, rozochoconych przez frywolne tańce, bo przecież kluby z głośną muzyką wręcz pękały w szwach przy takowych warunkach ludzkiego życia.
Nie wszystkie rzecz jasna, albowiem w niektórych panowały nieco spokojniejsze zwyczajnie. W jednym z nich muzyka nie powodowała głuchoty. Była ona rytmiczna, zmuszająca biodra do ruchów - podkład dla tancerek pląsających się scenie, gdzie wykonywały także dobrze znany każdemu pole dance. Skąpo ubrane, czasami wręcz nagie, kokietowały z męską częścią klienteli. Wdzięczyły się, zasłaniając i nieśmiałością, aby od swych gości wydobyć jak największą kwotę napiwków. Szef wprawdzie nie płacił im źle, nie zmuszał także i do prostytucji, która potrafiła być główną domeną niektórych tego typu lokali - stawiał także koło prywatnych pokoi ochroniarzy, którzy bezustannie pilnowali manier potencjalnego klienta. Panowała tu zasada "patrz, lecz nie dotykaj", przez którą niejednego wyrzucono już za drzwi.
Vanillia Unicorn cechowała kultura oraz widoczny na pierwszy rzut oka przepych. Wprowadzony on został przez poprzedniego właściciela, acz ten obecny, Trevor Philips również podążał owym nurtem, skoro on przynosił znaczące korzyści, widoczne zaiste w księgach finansowych - a ich strzegł niemalże jak oka w głowie.
Michael De Santa póki co znudzony urokami wszechogarniającej go wolności, sączył powolnie już trzecią szklaneczkę whisky tego wieczoru. Siedząc samotnie przy jednym ze stolików, jaki to był zlokalizowany dość blisko lady baru; swym uważnym wzrokiem lawirował po sali, jakoby doszukiwał się tam jakiegoś po stokroć ciekawego obiektu. Dziewczyny przejęły jego tymczasowe zainteresowanie, gdyż je znał już bardzo dobrze. Nie tylko dlatego, że stanowił odsetek stałych bywalców tego przybytku, lecz w związku z tym, iż przebywał tu często, jako kompan Trevora. Wszelkie plany, sprawy niecierpiące zwłoki omawiali w biurze, które znajdowało się na zapleczu, a tam przecież roiło się od roznegliżowanych panienek, a im zwykł przyglądać się zwykle Lester - niekiedy nawet upominany przez Philipsa, bo przecież za patrzenie się tutaj płaci.
De Santa po rozwodzie zagłębiał się po różnorakich obszarach Los Santos, w celu zapewnienia sobie przyziemnych form rozrywki. Jeśli nie był zajęty pracą, to po prostu bez większego celu wałęsał się po ciemniejszych dzielnicach. Zdarzało mu się szukać chwilowych uciech, nie powiązanych z życiem uczuciowym. Jakoś nie w głowie było mu wikłanie się w stały związek, skoro z Amandą przeżył 20 lat. Chyba przywykł już do wyobrażenia siebie jako starego rozwodnika, choć obrączka wciąż ozdabiająca jego palec przeczyła tej wizji. Mikey nosił ją wyłącznie z przyzwyczajenia, albo za sprawą oblewającej go co jakiś czas nostalgii, bo przecież nagle nie wymaże wszelkich wspomnień, jakie to dzielił z Amandą. Było to w stu procentach niewykonalne.
Gdy tak wgapiał się w powierzchnię  trunku o złocistej barwie, raz po raz obracając szklaneczką, aby fale napoju zwilżyły choć na moment grube szkło, to nie zauważył, jak poczyna mu się przyglądać ciemnowłosa kobieta, która to dopiero przekroczyła progi klubu Vanilla Unicorn.
Zwykle czujny, skrupulatnie obserwujący otoczenie - bo przecież niejedna osoba pragnęła jego śmierci; w danym momencie po prostu zatonął w morzu własnych przemyśleń, jakie uwarunkowane zostały przez wciąż istniejącą gdzieś w jego wnętrzu depresję.
Zdawałoby się, jakoby zdziwienie, zdezorientowanie stopniowo poczęło przybierać barwę gniewu, spod której wydobywały się gwałtowne w swym wymiarze pioruny, zwiastujące rozpoczynający się sztorm.

description#1 Bury The Hatchet EmptyRe: #1 Bury The Hatchet

more_horiz
Wygląd

Życie Amary od przeszło 20 lat, stanowiło istny rollercoaster. Choć dziewczyna od najmłodszych lat wychowywana była w zupełnie inny sposób, niż reszta jej starszego rodzeństwa, to wciąż ciągnęło ją w stronę kłopotów. Przeznaczenia nie da się oszukać. Pomimo kształcenia w najlepszych edukacyjnych placówkach i życia "na poziomie" młoda Castellano, ostatecznie poczęła działać w rodzinnym biznesie. Oczywiście wszystko to odbywało się w niewiedzy i za plecami głowy rodu - jej ukochanego ojca. Do czasu, kiedy któregoś dnia nagle, w niewyjaśnionych po dzień dzisiejszy okolicznościach ginie najstarszy syn Rodrigo - Guiliermo. To wydarzenie stanowiło początek rewolucji nie tylko dla Kartelu, ale również dla samej Amary. Dziewczyna choć robiła wszystko co w jej mocy, nie potrafiła pogodzić się ze śmiercią brata, który był dla niej wzorem godnym naśladowania. W końcu opuściła rodzinę i odeszła nie oglądając się więcej za siebie.
Zamykając dany rozdział raz na zawsze, Ciemnowłosa zapragnęła spróbować czegoś zupełnie nowego. Wtedy na jej drodze pojawił się Bradley Snider. Mężczyzna wywrócił jej i tak wystarczająco skomplikowane życie do góry nogami. Zakochana bez pamięci Amara, nie zrezygnowała z owego gorącego uczucia, nawet kiedy odkryła, czym w rzeczywistości zajmował się Brad. Co więcej, wkrótce dołączyła do mężczyzny, stając się częścią przestępczego procederu. Niestety wszystko co dobre, kiedyś musi się skończyć. Tak też było w tym przypadku, kiedy podczas jednej z akcji Brad zostaje zastrzelony. Kobiecie cudem udało się uciec przed policją, a następnie wrócić do rodzinnego kraju. Tam Amara wkrótce odkryła, że spodziewa się dziecka. Nie zdążyła jednak nacieszyć się owym błogosławionym stanem, ponieważ kilka tygodni później, dziecko również straciła. To był moment, w którym wyniszczona Castellano postanowiła odzyskać, to co pierwotnie jej się należało. Doskonale zdając sobie sprawę z tego, że los nie jest już w stanie zabrać jej nic więcej, podejęła decyzję, od której nigdy nie będzie odwrotu...

♤♤♤

Stając przed wejściem do Vanilla Unicorn - klubu należącego do Trevora, Amara wzięła głęboki wdech, ciesząc swe płuca przyjemnym powietrzem. To prawda. Pogoda w ostatnim czasie rozpieszczała całe Los Santos. Co kobieta robiła w tym miejscu, o tak późnej porze? Odpowiedź na to pytanie była nawet bardziej, niż prosta. Otóż od dobrych kilku lat wciąż nieustannie łączyły ją z Phillipsem interesy, które wspólnie prowadzili. Tym razem sprawa dotyczyła kolejnego już przerzutu narkotyków, który planowo miał odbyć się w ciągu dwóch najbliższych dni.
W asyście kilku swych ludzi, którzy jak zwykle dzielnie trwali u jej boku, wkroczyła na wypełniającą się coraz bardziej salę. Już u progu uderzyła w nią muzyka, która ku zdziwieniu kobiety, tym razem nie raniła jej wrażliwych uszu. Ciemnowłosa zmierzając w stronę baru, nagle stanęła jak wryta. Wyraźnie pobladła zdając sobie sprawę z tego, że patrzy na mężczyznę, który nie żyje od przeszło 10 cholernych lat...
Zdążyło minąć kilka dłuższych chwil, zanim Amara otrząsnęła się z tego szoku. Nie chcąc tracić więcej czasu, postanowiła działać. Nakazała swym ludziom, aby Ci dyskretnie rozproszyli się. Nie musiała mówić nic więcej. Wszyscy wiedzieli, że będą mogli wkroczyć do akcji, gdyby wymagała tego sytuacja. Następnie odzyskując wcześniej utraconą równowagę oraz pewność siebie, ruszyła do stolika zajmowanego przez samego zainteresowanego. - Kogo moje piękne oczy widzą...- Mruknęła złowrogo i jak gdyby nigdy nic, dosiadła się do zajmowanego przez niego stolika. - Nie radzę Ci robić żadnych gwałtownych ruchów. - Ostrzegła, gdyż pod stołem miała przygotowaną już broń, będąc gotową na to, by odstrzelić mu dupsko raz jeszcze. - Podobno duchy nie istnieją. Zechcesz mi więc wyjaśnić, jakim cudem do kurwy nędzy żyjesz? - Dodała, w międzyczasie odbierając od swojego człowieka szklaneczkę wypełnioną uwielbianą przez nią whisky.

description#1 Bury The Hatchet EmptyRe: #1 Bury The Hatchet

more_horiz
Złocisty trunek raz po raz uderzał o przeźroczyste ścianki naczynia zrobionego z grubego i zaiste drogiego szkła. Owy napój pozostawiał po sobie wyłącznie na kilka sekund ledwie widoczną smugę, będącą jakby pamiątką po wcześniejszych wycieczkach w owe rejony. W tejże czynności było coś niezwykle kojącego, ale hipnotyzującego zarazem, przez co Michael na moment po prostu utonął w tym specyficznym widoku.
Jego myśli także lawirowały po różnych płaszczyznach, skąd podbierały elementy mentalnego chaosu - w jego życiu przecież nie działo się najlepiej; nie tylko w kontekście wciąż obecnych problemów emocjonalnych, lecz i zawodowych, bo pomimo sprzątnięcia spraw z FBI oraz tych, jakie dotyczyły Devina, Mike wplątał się znowu w przestępczy świat - choć miał teoretycznie siedzieć na dupie.
Zew adrenaliny był jak widać silniejszy od nawoływania zdrowego rozsądku. Ot, pieprzone uzależnienie, które nie pozwalało mu na w miarę normalną egzystencję.
Przechyliwszy szklankę Michael uniósł ją następnie ku swoim ustom. Pociągnął przy tym łyk, wyczuwając niemalże od razu, jak przyjemne ciepło oraz posmak znanej już goryczy przyjemnie rozchodzi się po przełyku. Zagwarantowało to chwilowe odrętwienie. Chichy pomruk wydostał się z jego gardła, a szkło ponownie znalazło się na blacie drewnianego stolika. To miała być ostatnia kolejka, a tak przynajmniej sobie obiecał.
Poprawił się nieco na zajmowanym krześle, zaraz też się prostując - niczym idealnie nastrojona struna w gitarze. Mięśnie także odezwały się bez pardonu, lecz wciąż pozostawały niewidoczne pod białą koszulą, jaka to ozdabiała klatkę piersiową mężczyzny. Ponownie chrząknął, dłoń zaś w popłochu i przypływie adrenaliny sięgnęła po glocka, który to trwał ukryty w kaburze, pod połami czarnej marynarki.
Jakiś intruz zechciał, swoją drogą, że w ogóle śmiał zakłócić mu spokój, naruszając przy tym i należytą przestrzeń osobistą. Przecież nikogo nie zapraszał do towarzystwa, bowiem cenił samotność. Chwilę zajęło mu wydedukowanie odpowiednich wniosków - przede wszystkim sposobności zawarcia owej znajomości gdzieś w przeszłości. Reakcja kobiety przecież przemawiała za tym, więc czujne i zaraz skupione spojrzenie De Santa przesunęło się po damskim licu. Doszukiwał się wskazówek, pierdolonych spekulacji,a  jej zdanie odnoszące do "ducha" sprawiło, że na moment zapomniał jak się oddycha. Dosięgnął go paraliż, a umysł dokopywał się do obrazów sprzed dziesięciu lat. Żadnego gwałtownego ruchu nie wykonał i nawet nie zerknął pod stół, bo domyślał się, iż spotka go tam widok naładowanej oraz odbezpieczonej broni. Nie przypuszczał jednakże, aby ciemnowłosa pokusiła się o możliwość odstrzelenia mu przyrodzenia. Nie tutaj. Nie w miejscu publicznym i już na pewno nie w klubie szurniętego Trevora Philipsa.
- Amara - odezwał się dopiero po krótkiej chwili, jakoby rozważał każde za i przeciw. Poza tym, potrzebował odrobiny czasu, aby z chmary wspomnień przedostała się do niego postać byłej dziewczyny Bradleya. Nie owijał w bawełnę, nie udawał kogoś innego, bo i po co? Skoro został zdemaskowany praktycznie bezbłędnie.
Do towarzystwa dołączył i nieznany mu mężczyzna, który to wręczył panience Castellano szklaneczkę z alkoholowym trunkiem. Jej ochrona. Na moment przeniósł na niego swój wzrok, nie okazując przy tym choćby krzty obaw, a potem powrócił nim z powrotem na kobietę. Przeszedł już wiele w swoim życiu, nader często ocierając się o śmierć, więc czemu teraz jego postawa miałaby się nagle zmienić? Emanował opanowaniem oraz pewnością siebie, co mogło wyprowadzić z równowagi rozmówczynię. Od razu też zapaliła mu się ostrzegawcza lampka pod tytułem "Ona nic nie wie". T nie pisnął choćby słowa, choć od prawie roku mieli ze sobą styczność. Był zatem lojalnym kompanem, przyjacielem, którego cechowała odgórna wierność.
- Jak widać, są sprawy, o których nie masz i nie miałaś bladego pojęcia - rzucił ze stoickim spokojem, ponownie racząc się łykiem whisky. Pierw jednak uniósł lekko szkło ku górze, jakoby wznosił niemy toast. Toast za spotkanie starych znajomych i byłych współpracowników zarazem.

description#1 Bury The Hatchet EmptyRe: #1 Bury The Hatchet

more_horiz
Gdyby ktoś wspomniał Amarze choćby słowem o tym, co dzisiejszego wieczoru będzie czekać na nią w tym parszywym klubie, to z całą pewnością nigdy by w to nie uwierzyła. Nie wspominając już nawet słowem o tym, że kobieta zupełnie inaczej przygotowałaby się do owego spotkania. Pomimo tego, że istotnie Michael siedział naprzeciw niej, wciąż ciężko było jej w to uwierzyć, a tym bardziej przełknąć tę gorzką w swej istocie pigułkę. Coś tutaj nie pasowało i to bardzo. A najgorsze w całym tym zamieszaniu okazało się być to, że być może prawda, jaka się za tym skrzętnie kryje, będzie znacznie gorsza, niż pierwotnie mogłoby się wydawać. Castellano czuła to wręcz w swych kościach, lecz jak na doświadczonego gracza przystało, robiła dobrą minę do złej gry. Niestety w wyniku tego powstałego zamieszania, kobieta jakby mimowolnie powróciła wspomnieniami do czasów sprzed 10 lat. Gdyby tamtej nocy wszystko potoczyło się po ich myśli, dziś być może miałaby swoją własną, wymarzoną rodzinę. Inną, nieco odbiegającą od tych względnie przyjętych standardów, zważywszy na okoliczności i fakt, że oboje z Bradem w tamtym czasie zupełnie nie nadawali się do tego, aby wspólnie stworzyć tę podstawową społeczną komórkę, ale jednak rodzinę. Ona, Brad i ich dziecko, które dzisiaj z niecierpliwością wyczekiwałoby swoich dziesiątych urodzin. Niestety to się nigdy nie wydarzy, ponieważ dzisiaj żadne z nich już nie istnieje...w tym ona sama.
Choć serce tej bezwzględnej kobiety łomotało w jej piersi, twarz nie zdradzała cienia jakichkolwiek emocji. Amara rozsiadła się wygodnie i jak gdyby nigdy nic, rozpieszczała podniebienie specyficznym i jakże uzależniającym smakiem uwielbianego przez siebie trunku, jednocześnie ani na chwilę nie spuszczając przy tym wzroku z Michaela. - Tak masz rację. Nie wiem co się tutaj dzieje, ale dzisiaj te tajemnice się raz na zawsze skończą. - Odparła, nie biorąc w ogóle innego rozwiązania pod uwagę. - Może nie znam Trevora tak dobrze, jak Ty, ale oboje dobrze wiemy, że skoro doprowadził do naszego spotkania, to znaczy że w jego pojebanej głowie zrodził się jakiś plan. Nie wiem jak Ty, ale ja nie wierzę w tego rodzaju przypadki...- Stwierdziła z przekonaniem, kończąc przy tym swojego pierwszego drinka. Coś mówiło jej, że owa noc będzie znacznie dłuższa, niż jakiegolwiek poprzednie.

description#1 Bury The Hatchet EmptyRe: #1 Bury The Hatchet

more_horiz
Zrządzenie, albo raczej ironia losu - tak, Michael nazwał by dokładnie w ten sposób niespodziewane spotkanie, które szczerze powiedziawszy; nie było mu na rękę. Jeśli myślał, że doszczętnie pogrzebał demony swej pogmatwanej przeszłości, to musiał jednoznacznie obejść się ze smakiem, co chcąc nie chcąc wywoływało reakcje ze strony układu nerwowego. Odruchowo więc począł bawić się złotą obrączką na palcu, uprzednio jednak odstawiając na wpół opróżnioną szklankę na stół. Mimo, że już nie był żonaty, tak nie potrafił bez pardonu pozbyć się tego kawałka metalu, który notabene towarzyszył mu od przeszło dwudziestu lat - w tych lepszych chwilach, jak i gorszych.
W chwilach stresogennych z kolei ofiarował chwilowe ukojenie. Od taki pieprzony tik, jaki prawidłowo oddzielał go od brutalnej rzeczywistości, dodając i punktów w skali odwagi.
Miał mieszane uczucia oraz niebywale sprzeczne myśli, które odrywały go od poprawnej oceny sytuacji. Czy powinien zatem dopić swój trunek, pożegnać towarzystwo, by ostatecznie zniknąć za zamkniętymi drzwiami? Zrobiłby to, gdyby nie broń pod stołem, jaka z kobiecej dłoni wciąż celowała w jego przyrodzenie. Dzieci wprawdzie już nie planował, zważywszy na swój wiek, jednakże wolałby nie tracić jakiejkolwiek części swojego ciała - o śmierci nie wspominając, choć jej zajrzał już tyle razy w oczy, że przestała robić na nim gromkie wrażenie. Dopadł go stan dziwnej znieczulicy, choć wciąż odczuwał te mocniejsze bodźce, aczkolwiek byle jakie drobnostki nie wywierały zbytecznego wrażenia.
Grając w wyimaginowanego pokera, udawał, że ma najlepsze karty - jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, poza pewnością siebie. Ona czasami stanowiła źródło zguby, tak teraz mogła wyciągnąć go z odczuwalnej opresji.
Na wzmiankę o tajemnicach uśmiechnął się lekko, bez wyrazu, czegokolwiek pozytywnego, gdyż zmiana mimiki była wymuszona. Nie skomentował także tych słów, mimo że one zadźwięczały jakoś groteskowo w jego umyśle. Nie wchodził na grząski grunt, pozostając na bezpiecznej płaszczyźnie - zbawiennym brzegu. Im mniej rzeczy wiedziała, tym lepiej. Dla niego rzecz jasna. Wystarczyły mu już w zupełności ostatnie przepychanki z Philipsem, który to o mało nie posłał go do piachu, nader często porównując i do biblijnego Judasza, bądź obślizgłego węża.
Dalsza część wypowiedzi Amary jednoznacznie doprowadziła go do śmiechu, a raczej zduszonego parsknięcia, za które nie miał zamiaru przepraszać. Bo i po co?
- Naprawdę uważasz, że T zrobił to celowo? - nie mógł uwierzyć z wysnutą teorię, uznając ją za niebywały żart - Ja Ci powiem co tu zaszło - wyprostowawszy się na miejscu, ponownie sięgnął po szklankę z whisky i zanim podzielił się swymi przemyśleniami, to opróżnił już całkowicie ten kawałeczek szkła - Jak mniemam to robicie razem interesy. Ty przecież jesteś powiązana z kartelem, a Trevor ma swoje własne laboratorium metaamfetaminy; tak więc umówił się z Tobą na spotkanie, zapominając o jednej istotnej kwestii, a mianowicie o tym, że bywam tutaj jako stały klient - uśmiech triumfu przyozdobił jego wargi, bowiem owa kwestia zdawała się być odpowiedniejsza. Nie wierzył bowiem w misterny plan Philipsa, który od ponad roku wiedział przecież o niezmartwychwstaniu Michaela. Już wtedy więc, kiedy narodził się między nimi konflikt mógł podzielić się niemalże z każdym z ich przestępczej przeszłości; przede wszystkim z Amarą, która była przecież kobietą Brada. Nie zrobił tego jednak, więc nie sądził, aby zmienił nagle zdanie. To jego nieokrzesanie i ciągły rausz narkotykowy zagwarantował im owe spotkanie.
- I jeszcze mała prośba. Zabierz tego gnata spod stołu, bo tak się składa, że ja rączki trzymam przy sobie - i dla potwierdzenia własnych słów uniósł oba ramiona ku górze, zerkając także przy tym na prywatnych ochroniarzy kobiety. On był sam. A ona potrzebowała opieki, jak widać.

description#1 Bury The Hatchet EmptyRe: #1 Bury The Hatchet

more_horiz
Dezorientacja, złość, frustracja, żal? Te wszystkie cholernie silne uczucia, przeplatając się ze sobą, uderzały w Castellano raz za razem, zupełnie tak, jak pieprzone tsunami, z którym póki co, jak widać na załączonym właśnie obrazku, radziła sobie całkiem znośnie. Ciemnowłosa jednak wcale nie dałaby uciąć sobie ręki za to, że owy, ulotny w swej istocie stan, utrzyma się do momentu zakończenia wizyty w Vanilla Unicorn. Jeszcze nie do końca rozumiejąc to, co się tutaj właściwie wyprawia, kobieta czuła się, niczym zwierze zamknięte w klatce. Amara odkąd tylko sięgała pamięcią w chwilach, w których przez różne okoliczności losu, przypierana była do przysłowiowego muru, praktycznie zawsze działała instynktownie, kompletnie nie bacząc na późniejsze, ewentualne konsekwencje swoich czynów. Kobieta była przekonana niemalże w stu procentach o tym, iż dzisiejsza noc zakończy się podobnie. Nawet jeśli to nieodzownie wiązałoby się z rozlewem czyjejś krwi - w tym jej własnej...
Spędzając te pierwsze, swoją drogą dość istotne kilka minut w towarzystwie Michaela, jedno mogła rzec na pewno - nastawienie mężczyzny było przynajmniej na tę chwilę pokojowe. Czyli zupełnie odwrotne do tego, którym wykazywała się obecnie ona. Nic nie mogła jednak na to poradzić. Kobieta w całym tym przeklętym klubie nie ufała nikomu. Ani Tervorowi, ani Michaelowi, ani tym bardziej samej sobie. Choć zawsze otoczona była chordą oddanych ludzi, dokładnie jak w tej chwili, to i tak wiedziała, że może liczyć tylko i wyłącznie na siebie. Amarze ani trochę nie podobał się ten spokój, jakim wręcz emanował De Santa. Dostrzegając te jego uśmieszki, zakrapiane tajemniczym milczeniem, robiła co w jej mocy, aby przypadkiem nie pociągnąć za spust, tym samym pozbawiając mężczyznę dość istotnej części jego ciała.
Zanim Castellano zdążyła ponownie zabrać głos, uprzednio dokładnie wsłuchując się w słowa wypowiadane przez Michaela ochroniarz, który dzielnie trwał u jej boku, wręczył kobiecie kolejną szklaneczkę, wypełnioną bursztynowym trunkiem. - Szczerze? Dziś biorę pod wątpliwość absolutnie wszystko...- Przyznała, sącząc z gracją swojego drinka. Zerkając kątem oka na mężczyznę stojącego nieopodal, wymownym gestem przywołała go do siebie. Następnie wyszeptała coś do jego ucha. Zanim jednak ten zdążył na dobre się oddalić, Ciemnowłosa rzuciła jakby na odchodne coś jeszcze... - No quiero ningún error. Entendido? - W tej właśnie chwili w jej głowie zrodził się pewien szatański plan, jaki z całą pewnością zrealizuje, jeśli zostanie do tego zmuszona. Widząc wymowny gest swojego towarzysza, Amara postanowiła ustosunkować się do wysnutej przed momentem przez niego prośby, grzecznie chowając swoją broń. Kobieta nie była do końca pewna, czy chce kontynuować "rozmowę" w towarzystwie De Santa, czy może winna była opuścić mężczyznę po to, by znaleźć Trevora i po prostu, najzwyczajniej w świecie urwać mu jaja. Jakby na to nie patrzeć, ten gnojek sam się o to prosił. - Aż mnie korci, żeby zapytać czym się teraz zajmujesz... - Dodała, nie kryjąc swojej autentycznej ciekawości.

description#1 Bury The Hatchet EmptyRe: #1 Bury The Hatchet

more_horiz
Michael z zewnątrz wyglądał na osobę, która obecnie dobrze się bawiła. Jego uśmieszki, ciche parsknięcia, czy sama postawa idealnie określały jego nastawienie względem uwikłanej sprawy. Lecz była to gra pozorów - w środku gdzieś odczuwał wyraźny niepokój, a wizja przyszłości nie pokrywała się jaśniejszymi barwami. Stanął raczej pod wielkim znakiem niewiadomej. Nagle stracił wizję jutra, czy nawet późniejszych godzin, bo pytanie brzmiało czy wyjdzie stąd żywy, bądź o własnych siłach?
Życie było przewrotne; niekiedy uczyło też pokory poprzez ukazanie błędów. I tego się też trzymał, bowiem los solidnego kopniaka w tyłek - żeby tylko raz. Z tego też tytułu aktualnie zachowywał zimną krew. Jego zachowanie było poniekąd sprzeczne do tego, jakie to królowało w jego wnętrzu. Utrzymywał pokerową twarz, jak doświadczony gracz; skrupulatnie rozważając każde wypowiedziane przez siebie słowo, by przypadkiem nie wysunąć się na zbyt niebezpieczny grunt.
Szklanka z whisky została już opróżniona i pomimo tego, że półnagie kelnerki co rusz tłoczyły się wokół, tak De Santa stracił ochotę na spożycie kolejnej porcji ulubionego trunku. Najchętniej by stąd zniknął. Rozpylił się w powietrzu, niczym byt niematerialny - niczym istota duchowa, którą był przecież przez ostatnie lata. Townley nie żył. Jego ciało miało spoczywać na mroźnym cmentarzu w centrum North Yankton. Miało, właśnie; miało. Acz, trumna skrywała w sobie brutalną prawdę, pieprzoną tajemnicę, do której dokopał się szurnięty Trevor. I oby tylko on. Tylko on.
Splatając ze sobą palce obu dłoni, pochylił się nieco w przód, chrząkając przy tym cicho, jakoby dawał znać swej rozmówczyni, iż wciąż się tutaj znajdował. Przy okazji niemo drwił sobie z jej podopiecznych, zwanych najczęściej ochroniarzami. Że też jemu nie przyszło nigdy do głowy, aby załatwić sobie podobnych przydupasów, którzy byliby jego cieniem i służącymi zarazem. Miał pieniądze, więc mógłby w zasadzie takich zatrudnić. Lecz po co? Od zawsze zwykł dbać o siebie. Był czujny, wręcz przeczulony, a lata w biznesie nauczyły go sposobności samoobrony.
- Czym się zajmuję? - znowu wyglądał na osobnika, który przednio się bawił - Powiedzmy, że staram się wcielić jak najlepiej w rolę ducha - zadrwił jakże widocznie, po czym począł powoli podnosić się z miejsca. Oczywiście, cały czas znajdował się w stanie gotowości, w razie gdy musiałby stoczyć potencjalną walkę, bo co jak co, ale strzelcem był znakomitym - A teraz muszę Cię przeprosić, bo tak się składa, że obowiązki wzywają...

description#1 Bury The Hatchet EmptyRe: #1 Bury The Hatchet

more_horiz
Amara doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że niezależnie od siły, jaką wkłada w to, aby w tej niecodziennej sytuacji zachować spokój, wszystko wskazywało na to, że ostatecznie kobieta polegnie w swych staraniach. A to z kolei doprowadzi do tragicznego w skutkach finału konfrontacji tejże dwójki osób. Właśnie dlatego Panna Castellano jednak po cichu gdzieś tam liczyła na to, że De Santa pójdzie po rozum do głowy i tym samym nie dojdzie tutaj do żadnego rozlewu krwi, a takowy istotnie od dłuższego już czasu, przewijał się w jej głowie. Zdezorientowana kobieta nic nie mogła poradzić na to, że Michael stanowił żywy obraz bolesnych wspomnień, jakie pogrzebała lata temu. Patrząc na niego, to wszystko przed czym tak skutecznie broniła się w ciągu kilku ostatnich lat, mimowolnie powracało do niej i to ze zdwojoną siłą, tworząc całkiem niezły bajzel wokół.
Prawdę powiedziawszy, Amara zbywała jawne drwiny swojego towarzysza. Owszem, jej również niekiedy zawadzali kręcący się pod nogami "ochroniarze" jednak stojąc na czele Kolumbijskiego Kartelu, codziennie narażała się na utratę swojego życia i niezależnie od tego, jak w rzeczywistości żałosne, czy tragiczne ono było, kobieta starała się utrzymać na powierzchni. Bez względu na wszystko.
Nie mogło ujść uwadze Ciemnowłosej to, w jaki sposób Michael chciał się stąd po prostu, najzwyczajniej w świecie zmyć. Na takie zakończenie tego niespodziewanego spotkania nie mogła sobie pozwolić. Dlatego też, gdy dotarły do niej słowa mężczyzny, a także jego w pewnym sensie pożegnalne przeprosiny, uśmiechnęła się iście diabelsko, po czym dopiła drinka do końca, następnie rozsiadając się znacznie wygodniej na swoim krześle. Zupełnie tak, jakby doskonale bawiła się cała ta szopka, w jaką bawili się oboje. - Nie sądzę, aby interesy jakie prowadzisz były ważniejsze od Twojego życia. Nie przypominam sobie także, abyśmy zakończyli naszą rozmowę. Tym bardziej, że nadal nie uzyskałam od Ciebie odpowiedzi na pytanie, które interesowało mnie najbardziej. - Mruknęła, bawiąc się pustym już szkłem. - Każdy z moich, jakbyś ich trafnie nazwał "przydupasów" jest gotów na to, aby w tej sekundzie nafaszerować Cię ołowiem. Dlatego jak mniemam, masz dwa wyjścia. Powiesz mi, jakim cudem żyjesz i co się za tym kryje, albo tak czy siak zginiesz. Wybieraj...- Odparła w tej chwili będąc gotową praktycznie na wszystko. W swoim życiu nie mogła stracić już nic więcej. A kolejna śmierć idąca z jej ręki na tej wciąż powiększającej się, czarnej liście, nie stanowiła dla tej zimnej kobiety żadnej różnicy.

description#1 Bury The Hatchet EmptyRe: #1 Bury The Hatchet

more_horiz
privacy_tip Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach