Mrok. Mrok zapadł już nad całym Los Santos, zachęcając tym samym konkretne obszary społeczności do rozpoczęcia tego drugiego życia - mniej lub bardziej rozrywkowego. Rażące światła latarni, a także tych pochodzących od różnorakich lokali rozrywkowych tworzyły różnobarwną, dobrze widoczną łunę na bezchmurnym niebie. Wiosna została już odznaczona w kalendarzu, a zapach kwiatów unosił się w powietrzu - tu mowa także o pyłkach, tak bardzo znienawidzonych przez alergików.
Aglomeracja położona w Stanach charakteryzowała się wysoką temperaturą jak na daną porę roku, niczym w Los Angeles - termometry wskazywały już prawie 30 stopni, a nocami oscylowało to gdzieś przy granicy 20 stopni. Przyjemny wiaterek jednak ochładzał tych bardziej rozgrzanych, rozochoconych przez frywolne tańce, bo przecież kluby z głośną muzyką wręcz pękały w szwach przy takowych warunkach ludzkiego życia.
Nie wszystkie rzecz jasna, albowiem w niektórych panowały nieco spokojniejsze zwyczajnie. W jednym z nich muzyka nie powodowała głuchoty. Była ona rytmiczna, zmuszająca biodra do ruchów - podkład dla tancerek pląsających się scenie, gdzie wykonywały także dobrze znany każdemu pole dance. Skąpo ubrane, czasami wręcz nagie, kokietowały z męską częścią klienteli. Wdzięczyły się, zasłaniając i nieśmiałością, aby od swych gości wydobyć jak największą kwotę napiwków. Szef wprawdzie nie płacił im źle, nie zmuszał także i do prostytucji, która potrafiła być główną domeną niektórych tego typu lokali - stawiał także koło prywatnych pokoi ochroniarzy, którzy bezustannie pilnowali manier potencjalnego klienta. Panowała tu zasada "patrz, lecz nie dotykaj", przez którą niejednego wyrzucono już za drzwi.
Vanillia Unicorn cechowała kultura oraz widoczny na pierwszy rzut oka przepych. Wprowadzony on został przez poprzedniego właściciela, acz ten obecny, Trevor Philips również podążał owym nurtem, skoro on przynosił znaczące korzyści, widoczne zaiste w księgach finansowych - a ich strzegł niemalże jak oka w głowie.
Michael De Santa póki co znudzony urokami wszechogarniającej go wolności, sączył powolnie już trzecią szklaneczkę whisky tego wieczoru. Siedząc samotnie przy jednym ze stolików, jaki to był zlokalizowany dość blisko lady baru; swym uważnym wzrokiem lawirował po sali, jakoby doszukiwał się tam jakiegoś po stokroć ciekawego obiektu. Dziewczyny przejęły jego tymczasowe zainteresowanie, gdyż je znał już bardzo dobrze. Nie tylko dlatego, że stanowił odsetek stałych bywalców tego przybytku, lecz w związku z tym, iż przebywał tu często, jako kompan Trevora. Wszelkie plany, sprawy niecierpiące zwłoki omawiali w biurze, które znajdowało się na zapleczu, a tam przecież roiło się od roznegliżowanych panienek, a im zwykł przyglądać się zwykle Lester - niekiedy nawet upominany przez Philipsa, bo przecież za patrzenie się tutaj płaci.
De Santa po rozwodzie zagłębiał się po różnorakich obszarach Los Santos, w celu zapewnienia sobie przyziemnych form rozrywki. Jeśli nie był zajęty pracą, to po prostu bez większego celu wałęsał się po ciemniejszych dzielnicach. Zdarzało mu się szukać chwilowych uciech, nie powiązanych z życiem uczuciowym. Jakoś nie w głowie było mu wikłanie się w stały związek, skoro z Amandą przeżył 20 lat. Chyba przywykł już do wyobrażenia siebie jako starego rozwodnika, choć obrączka wciąż ozdabiająca jego palec przeczyła tej wizji. Mikey nosił ją wyłącznie z przyzwyczajenia, albo za sprawą oblewającej go co jakiś czas nostalgii, bo przecież nagle nie wymaże wszelkich wspomnień, jakie to dzielił z Amandą. Było to w stu procentach niewykonalne.
Gdy tak wgapiał się w powierzchnię trunku o złocistej barwie, raz po raz obracając szklaneczką, aby fale napoju zwilżyły choć na moment grube szkło, to nie zauważył, jak poczyna mu się przyglądać ciemnowłosa kobieta, która to dopiero przekroczyła progi klubu Vanilla Unicorn.
Zwykle czujny, skrupulatnie obserwujący otoczenie - bo przecież niejedna osoba pragnęła jego śmierci; w danym momencie po prostu zatonął w morzu własnych przemyśleń, jakie uwarunkowane zostały przez wciąż istniejącą gdzieś w jego wnętrzu depresję.
Zdawałoby się, jakoby zdziwienie, zdezorientowanie stopniowo poczęło przybierać barwę gniewu, spod której wydobywały się gwałtowne w swym wymiarze pioruny, zwiastujące rozpoczynający się sztorm.
Aglomeracja położona w Stanach charakteryzowała się wysoką temperaturą jak na daną porę roku, niczym w Los Angeles - termometry wskazywały już prawie 30 stopni, a nocami oscylowało to gdzieś przy granicy 20 stopni. Przyjemny wiaterek jednak ochładzał tych bardziej rozgrzanych, rozochoconych przez frywolne tańce, bo przecież kluby z głośną muzyką wręcz pękały w szwach przy takowych warunkach ludzkiego życia.
Nie wszystkie rzecz jasna, albowiem w niektórych panowały nieco spokojniejsze zwyczajnie. W jednym z nich muzyka nie powodowała głuchoty. Była ona rytmiczna, zmuszająca biodra do ruchów - podkład dla tancerek pląsających się scenie, gdzie wykonywały także dobrze znany każdemu pole dance. Skąpo ubrane, czasami wręcz nagie, kokietowały z męską częścią klienteli. Wdzięczyły się, zasłaniając i nieśmiałością, aby od swych gości wydobyć jak największą kwotę napiwków. Szef wprawdzie nie płacił im źle, nie zmuszał także i do prostytucji, która potrafiła być główną domeną niektórych tego typu lokali - stawiał także koło prywatnych pokoi ochroniarzy, którzy bezustannie pilnowali manier potencjalnego klienta. Panowała tu zasada "patrz, lecz nie dotykaj", przez którą niejednego wyrzucono już za drzwi.
Vanillia Unicorn cechowała kultura oraz widoczny na pierwszy rzut oka przepych. Wprowadzony on został przez poprzedniego właściciela, acz ten obecny, Trevor Philips również podążał owym nurtem, skoro on przynosił znaczące korzyści, widoczne zaiste w księgach finansowych - a ich strzegł niemalże jak oka w głowie.
Michael De Santa póki co znudzony urokami wszechogarniającej go wolności, sączył powolnie już trzecią szklaneczkę whisky tego wieczoru. Siedząc samotnie przy jednym ze stolików, jaki to był zlokalizowany dość blisko lady baru; swym uważnym wzrokiem lawirował po sali, jakoby doszukiwał się tam jakiegoś po stokroć ciekawego obiektu. Dziewczyny przejęły jego tymczasowe zainteresowanie, gdyż je znał już bardzo dobrze. Nie tylko dlatego, że stanowił odsetek stałych bywalców tego przybytku, lecz w związku z tym, iż przebywał tu często, jako kompan Trevora. Wszelkie plany, sprawy niecierpiące zwłoki omawiali w biurze, które znajdowało się na zapleczu, a tam przecież roiło się od roznegliżowanych panienek, a im zwykł przyglądać się zwykle Lester - niekiedy nawet upominany przez Philipsa, bo przecież za patrzenie się tutaj płaci.
De Santa po rozwodzie zagłębiał się po różnorakich obszarach Los Santos, w celu zapewnienia sobie przyziemnych form rozrywki. Jeśli nie był zajęty pracą, to po prostu bez większego celu wałęsał się po ciemniejszych dzielnicach. Zdarzało mu się szukać chwilowych uciech, nie powiązanych z życiem uczuciowym. Jakoś nie w głowie było mu wikłanie się w stały związek, skoro z Amandą przeżył 20 lat. Chyba przywykł już do wyobrażenia siebie jako starego rozwodnika, choć obrączka wciąż ozdabiająca jego palec przeczyła tej wizji. Mikey nosił ją wyłącznie z przyzwyczajenia, albo za sprawą oblewającej go co jakiś czas nostalgii, bo przecież nagle nie wymaże wszelkich wspomnień, jakie to dzielił z Amandą. Było to w stu procentach niewykonalne.
Gdy tak wgapiał się w powierzchnię trunku o złocistej barwie, raz po raz obracając szklaneczką, aby fale napoju zwilżyły choć na moment grube szkło, to nie zauważył, jak poczyna mu się przyglądać ciemnowłosa kobieta, która to dopiero przekroczyła progi klubu Vanilla Unicorn.
Zwykle czujny, skrupulatnie obserwujący otoczenie - bo przecież niejedna osoba pragnęła jego śmierci; w danym momencie po prostu zatonął w morzu własnych przemyśleń, jakie uwarunkowane zostały przez wciąż istniejącą gdzieś w jego wnętrzu depresję.
Zdawałoby się, jakoby zdziwienie, zdezorientowanie stopniowo poczęło przybierać barwę gniewu, spod której wydobywały się gwałtowne w swym wymiarze pioruny, zwiastujące rozpoczynający się sztorm.